Czytanie Literatury
Łódzkie Studia Literaturoznawcze
,
11/2022
ISSN 2299–7458
e-ISSN 2449–8386
https://doi.org/10.18778/2299-7458.11.14


Śmierć i Pabianice. Z Łukaszem Barysem o powieści Kości, które nosisz w kieszeni rozmawia Maciej Robert (zapis spotkania w Domu Literatury w Łodzi 7 lutego 2022 roku)



Maciej Robert: Łukaszu, jesteś autorem dwóch książek. Debiut poetycki to zbiór Wysokie Słońce, wydany w 2020 roku, pierwsza publikacja prozatorska, rok późniejsza, to powieść Kości, które nosisz w kieszeni, za którą otrzymałeś „Paszport Polityki”. I stąd sława, mierzona również liczebnością dzisiejszej publiczności. Wypadałoby zacząć od śmierci, bo twoja powieść w dużej mierze o śmierci traktuje i o tym, jak świat żywych i świat umarłych wzajemnie się przenikają. Mógłbym na początek zadać ci pytanie, czy wierzysz we współistnienie świata żywych i umarłych, ale zadam inne, stopniując napięcie: czy wierzysz w znaki coś zapowiadające, w przesądy, zabobony, wyrocznie?

Łukasz Barys: Staram się nie wierzyć, chcę racjonalnie podchodzić do rzeczywistości, ale czasami liczba znaków, która, mam wrażenie, mnie otacza, sprawia, że nieco na przekór sobie zaczynam wierzyć w różnorakie nachodzące na siebie i na mnie sensy. To trochę widać w moich książkach (bo piszę o duchach i nawiedzeniach), ale też w postaciach bohaterów, bardzo wyczulonych na kwestie duchowe, na religię, przesąd, zabobon. Ja się z nimi utożsamiam, nie ironizuję na ich temat. Staram się nie widzieć znaków, na przykład w przyrodzie – i patrzeć na podupadłe mocno środowisko realistycznie, a nie metaforycznie. Znaki czasami rodzą się tam, gdzie nie powinno ich być (bo to pozornie przestrzeń zarezerwowana dla człowieka i racjonalnego myślenia) – w szumie radia, popsutym zegarku, plującej, zacinającej się drukarce, tynku na ścianach. Pięknie o tych wszystkich znakach i przeczuciach związanych ze zmarłymi pisze w książce Wszystko dla naszych zmarłych Vinciane Despret.

MR: A przeznaczenie?

ŁB: Trudno powiedzieć. Wydaje mi się, że w przeznaczenie nie wierzę. Chociaż może to się gryzie trochę ze sobą. Pociągają mnie różne wizje przeznaczenia, szczególnie literackie, taki szkolny przykład – Król Edyp. Bohater jak lalka ciągany z miejsca na miejsce, aż do spełnienia swojego przeznaczenia. Literacko jest to bardzo ciekawe, szczególnie w połączeniu z determinizmem, bo przeznaczenie brzmi bardzo antycznie, donośnie i poważnie, a determinizm – współcześnie, doraźnie, realnie.

MR: Bardzo się cieszę, że powiedziałeś o przeznaczeniu literackim. 3 lutego 1997 roku, cztery dni temu, skończyłeś dwadzieścia pięć lat. A w historii literatury ta data – 3 lutego 1997 roku – zapisała się też w inny sposób, ponieważ w tym dniu zmarł, czy też popełnił samobójstwo, Bohumil Hrabal.

ŁB: No właśnie to…

MR: …i ja tu widzę jakiś znak od bogów literatury: jeden pisarz odchodzi, narodził się następny.

ŁB: Z Pragi kawał drogi do moich Pabianic, ale co kilometry ważą wobec przeznaczenia? Odkrywszy tę okoliczność, o której mówisz, byłem bardzo zdziwiony i podekscytowany. Widać więc, że znaki, szczególnie takie, są dla mnie jednak ważne. Hrabala bardzo lubię, szczególnie Pociągi pod specjalnym nadzorem, Obsługiwałem angielskiego króla… To są piękne książki…

MR: To nie jest wyłącznie kwestia numerologii literackiej, bo widziałbym więcej podobieństw. Bohumil Hrabal również zaczynał od poezji i szybko ją porzucił, nie wiem, czy ty będziesz kontynuował karierę poetycką, czy już zostaniesz na dobre prozaikiem. Po drugie, nazwisko Hrabal oznacza tego, kto grzebie w ziemi – hrabal to ‘grzebał’. U ciebie już w pierwszym zdaniu grzebie się w ziemi. Poza tym co najmniej dwie duże, jeżeli chodzi o ich wartość literacką, powieści Hrabala, a więc Postrzyżyny i Wesela w domu opowiedziane są z punktu widzenia kobiety. W twojej powieści jest przecież tak samo, bohaterka to Ula. Skąd ten zabieg, że chciałeś się schować za Ulą?

ŁB: Jeszcze do Uli się odniosę, ale to bardzo ciekawe, co mówisz o znaczeniu nazwiska Hrabal! Widzę, że prawie na pewno muszą mnie prowadzić do celu różnorakie znaki i znaczki. Ostatnio Przemek Owczarek uświadomił mi, że Urszula oznacza niedźwiedzicę, szukającą w ziemi. Więc w naszym śledztwie są dwa tropy, o których autor nie wiedział, a które – za sprawą jakichś niesamowitych zrządzeń przeznaczenia albo podświadomości – jednak w tekście się ujawniają z dużą mocą…

MR: …Urszulka u Kochanowskiego.

ŁB: Do tego nie chciałem nawiązywać, byłoby to zbyt oczywiste. Ula wzięła się stąd, że taka właśnie podziemna dziewczynka, dziewczynka grzebiąca w ziemi, wydała mi się osobą godną (i właściwą) do opowiedzenia tej historii, historii o szukaniu w ziemi czy obcowaniu z duchami. Bo, po pierwsze, wpisuje się w ten ciąg, w to dziedzictwo włókniarek, pracownic, matek, córek, sióstr. Pabianice są dla mnie bardzo kobiece, naznaczone kobiecym trudem. A Ula to trochę normalna dziewczynka, a trochę widmo, nadświadome i wyczulone na tematy społeczne i metafizyczne, taka bardzo niesamowita postać, która trochę chodzi do szkoły, trochę na cmentarz, trochę widzi duchy, a trochę snuje przypuszczenia na tematy zaangażowane politycznie.

MR: Narodziła się Ula. Poznajemy jej imię bardzo późno, bo dopiero na stronie 83, a nie jest to obszerna książka. Nikt nie zwraca się do niej po imieniu. Dopiero gdy pojawia się szkoła, to ta Ula wybrzmiewa chyba tylko po to, żeby stek wyzwisk padł w jej stronę. Ula Brzydula, Ula Wieśniura, Ula Śmierdziula…

ŁB: Prawda, że rymuje się to imię? To może też był powód. Ale rzeczywiście, Ula jest bezimienna, przezroczysta. Wyzwiska mają wskazać na pewne obszary wykluczenia, wyolbrzymione oczywiście przez dzieci, które chcą Uli dopiec – bo przecież ona nie do końca pochodzi ze wsi… Ale czy u nas w Polsce nie jest tak, że każdy z zewnątrz to „wieśniak”?

MR: Wyzwiska na pewno ją w jakiś sposób stygmatyzują i piętnują. Powiedziałeś już o wieśniurze. Pochodzenie Uli jest w połowie wiejskie, bo tereny, na których stoi jej dom, to jeszcze do niedawna, jak sądzę, była wieś. Dopiero kilka, kilkanaście lat temu zostały zaanektowane przez miasto.

ŁB: Jest to powieść w pewien sposób post-postchłopska. Miasto wciągnęło wieś i zmiksowało z kośćmi, skórą i krwią. Została dziwna papka, którą zamieszkują Ula z rodziną. Jest to obserwacja tyleż socjologiczna, co literacka. Socjologiczna, bo rzeczywiście dziś wsie zamieniają się w przedmieścia, prawdziwa wieś (razem z systemem wartości, który podtrzymuje w utworze umierająca babcia…) znika. A literacka dlatego, że powieść chłopska też nie ma prawie racji bytu, pisał o tym Myśliwski, żegnając się z kulturą chłopską.

MR: No i Ula jest znacząco odmienna od swoich kolegów czy koleżanek. Jest mocno wychylona w stronę śmierci. Powiedziałbym, że ma dosyć nietypowe hobby, bo lubi chodzić po cmentarzach.

ŁB: No tak. Ona mówi o sobie – przeczytam: „Nie miałam za wielu szkolnych wiadomości i zbierałam kiepskie oceny, nie wyróżniałam się z tłumu dziewcząt i mogłabym się pośród nich kiedyś rozpuścić, gdyby nie uwielbienie dla pabianickiego cmentarza”. Ula ma w sobie mnóstwo z widma, upodabnia się do swoich ulubieńców – Fabiana Baranowskiego i Marianny. Wchodzi w świat śmierci, zagłębia się w nim, grzebie, ucieka w śmierć od biedy i dzieciństwa, które też są straszne, pełne niezrozumienia, śmierci właśnie – ale innej.

MR: Pozwolisz, że też przeczytam fragment. Jest jednym, jak sądzę, z ważniejszych w tej książce: „Babcia nie rozumiała, że ludzie mają inne zainteresowania. Wolą uprawiać ogródek niż stare kości. A że nas żadne zainteresowania się nie imają, to chodzimy po cmentarzu. Bo na tenisa, basen, plastykę i harcerstwo nas nie stać. Cmentarze to kina dla biedaków, mówiła mama. Pracowała ciężko w Biedronce i choć starała się zapewnić nam przyszłość, to nie miała środków na pozalekcyjny rozwój zainteresowań. Spacerowanie po cmentarzu musiało nam wystarczyć za historię, literaturę, biologię i języki obce”. Jak się nad tym zastanowić, to ta koncepcja ma ręce i nogi, bo na cmentarzu wielu rzeczy ciekawych można się dowiedzieć, na przykład na starych cmentarzach można poznać języki obce, historię…

ŁB: I biologię!

MR: Powiedz, na ile cmentarna pasja wynikła z pandemii? Zamknięto nam centra handlowe, zamknięto nam lasy, ale cmentarzy nam nie zamknięto.

ŁB: Przez chwilę i one były zamknięte. Jednak nie, nie chciałem jeszcze do świata powieściowego dokładać pandemii. Pandemia to świeża, doraźna rzecz. Myślę, że czytelnicy nie są jeszcze na nią gotowi.

MR: Nie chciałeś dokładać pandemii, ale dołożyłeś wirusa.

ŁB: No tak, jest jakieś przeczucie pandemii… O wirusie rozmawia się w Biedronce podczas rozkładania na półkach towaru z dostaw. Bo ten towar – jak przeczuwa koleżanka matki Uli, pracownica Biedronki – może wirusa sprowadzić. Świat to w pewien sposób właśnie potencjalny cmentarz, pełen wirusów, które czekają na człowieka w lodowcach, puszczach… Ale wrócę do cmentarza prawdziwego: uwielbiam cmentarze, często po nich spaceruję, zastanawiam się nad losem poszczególnych zmarłych, podziwiam piękne pomniki. Dla Uli cmentarz to sfera sacrum i sfera przeżywania pierwszych miłości.

MR: Spacerować – rozumiem, randkę – rozumiem. Ale w powieści pojawia się nawet seks na cmentarzu!

ŁB: To jest pabianicka legenda miejska… Ale rzeczywiście – seks na cmentarzu… Tylko że cmentarz żydowski to właściwie dla pabianiczan nie jest cmentarz, ale jakaś dziwna przestrzeń, takie nie wiadomo co. Jest – i tyle. U mnie w szkole mówiło się, że pewna para chodzi tam właśnie uprawiać seks. Cicho, sucho, nikogo się nie spotka.

MR: Wiesz, że istnieje coś takiego jak nekroturystyka? Jest bardzo popularna w Ameryce Łacińskiej, ponieważ tam kult zmarłych ma się doskonale, obcowanie ze zmarłymi. Tubylcy uważają, że to jest piękna rzecz chodzić na cmentarz i cieszyć się życiem.

ŁB: Ameryka Łacińska, ojczyzna realizmu magicznego, zawsze będzie dla mnie źródłem inspiracji. Marquez przede wszystkim.

MR: Realizm magiczny od razu się ciśnie na usta w trakcie lektury twojej powieści. Już się przyznałeś do tego wpływu. No i atmosfera liryczna, poetycka. Pozostałeś poetą w swojej prozie.

ŁB: Tak! Wierzę, nieco na przekór wszystkim, że ludzie lubią poezję, ale może nie lubią czytać wierszy. Więc próbuję zakląć poezję w swojej prozie. Poza tym chyba nie lubię pisać prozy… Takie prozatorskie, zwyczajne zdania – wydają mi się nudne, mało artystyczne.

MR: Ale twoje wiersze też są „prozatorskie”, obrazowe.

ŁB: To prawda. Cofniemy się w czasie?

MR: Tak, cofniemy się. To jest czas nieodległy, bo raptem niecałe dwa lata minęły od twojego debiutu poetyckiego – ale widzę, że ciągle, w swojej poezji i prozie, zajmujesz się obsesyjnie powtarzanymi motywami.

ŁB: Przeczytać? Wiersz nazywa się Pętla.

Nocą musiało być zimno:
lód ściął oczko, zamknął białe ryby
w wodzie.
Teraz świeci słońce, wchodzę na taflę,
sprawdzam wytrzymałość słów.
Sunę wzdłuż, naciskam i patrzę:
w czerń ulatnia się trochę ciśnienia, to ze mnie.
Lena stoi na mostku, więc sięgam po bryłkę,
przez którą można oglądać słońce.
Promienie rozpadną się, stopią w światło,
ryby zamienią w brzuszki,
ale pływać będą jak lilie: pozbieram lilie
albo zapamiętam obraz, nieważne,
nasi bliscy są tacy oddaleni, obcy i zimni.
To, co im mówię, zawiesza się i powraca
jako odblask. Pieskowi wzrok się zawiesza na rybce –
rybce pyszczek zawiesza się jak system.

Istotnie, wpuszczono nas w system,
lecz o nim wcale nie opowiedziano:
śmierć urosła nam w oczku lodem –
Lena leży na lodzie, zagląda w toń:
wśród białych ryb widzi babcię,
która zawiesza się i obraca na biały brzuch,
obraca na biały brzuch i zawiesza
z braku powietrza w systemie.
Wiercę dziurkę.
Skąd mam wiertło?

MR: No i oczywiście śmierć! Ale mamy też za marznięty staw, który jest w powieści, mamy psa pod innym imieniem, mamy zmarłą babcię, która jest w powieści. Sam tytuł wiersza może wiele sugerować, ale bardzo mnie zafrapował ostatni wers-pytanie, ponieważ bohater tego liryku wierci dziurkę, żeby spojrzeć na ten inny świat, być może świat umarłych. I sam sobie zadaje pytanie „Skąd mam wiertło?”. To właśnie pytanie chciałem ci zadać: skąd masz wiertło, którym przewiercasz dziurkę i podglądasz umarłych?

ŁB: Skąd mam wiertło? W wierszu zostawiłem to niedopowiedziane, bo tak naprawdę nie wiem. Może od poetów romantycznych, może od pisarzy spod znaku realizmu magicznego, może to kwestia wychowania w kraju, w którym pełno duchów, znaków, przeczuć, trupów, powstań (z grobu)? A może po prostu kwestia dzieciństwa, dorastania na wsi, z babcią, która uwielbiała pogrzeby i rozprawiała wciąż o zmarłych i o własnej, bliskiej śmierci…

MR: Pytanie jest poważne, a chcesz od niego uciec! Dobrze, geny, o których mówiłeś, rys charakterologiczny, edukacja, szczególnie bliski ci romantyzm z balladowością, upiorami i dziadami, ale widziałbym jeszcze jeden powód tego uwielbienia dla świata martwych.

ŁB: Pabianice.

MR: Pabianice.

ŁB: O Pabianicach trudno nie myśleć w kontekście śmierci. We wtorek kolejne wydanie „Nowego Życia Pabianic” z okładką Centrum wymiera. I statystki, że w ciągu pięciu lat 10 000 osób nam ubyło. Teraz kładą torowisko, dokopali się do cmentarza z XIX wieku i leżą te trumny na wierzchu, wszystko krąży wokół śmierci. Pabianice to może nie Polska B, bo to prawie centrum. Ale dla mnie to właśnie Polska be, taka druga strona świata, świat od podszewki.

MR: Coś mi się wydaje, że w twojej powieści jest więcej martwych bohaterów niż żywych.

ŁB: No tak, ale ci martwi są żywi, a ci żywi są martwi.

MR: A postać babci, o której wspomniałeś, zawieszona między tymi światami: przez połowę powieści żyje, potem umiera, ale powraca jako duch do swojej rodziny – i pojawia się dylemat. Dylemat obecny w wielu polskich rodzinach – nagrobek. Jest to bardzo ważna kwestia w rozmowach. Ten dylemat pojawia się często jeszcze przed śmiercią, pytanie o to, „jaki będę miała nagrobek”. I żeby postawić piękny pomnik, a nie taką wanienkę, jaką ma jej mąż.

ŁB: Nagrobek! Właśnie, babcia bardzo marzy o nagrobku.

MR: Tak, nagrobek wydaje mi się ogromnie ważny, ponieważ łączy te dwie dziedziny, które w twojej książce są istotne. Z jednej strony świat duchów, martwych, przenikający się z żywymi, a z drugiej – staranna analiza społeczna. Pogoń za nagrobkiem uzmysławia, że nawet po śmierci Polak-katolik chce się pokazać. Zastaw się, a postaw się.

ŁB: Na cmentarzu w Pabianicach dobrze widać ten kontrast – niemieckie pomniki są wielkie, piękne, rzeźby czy to Maryi, czy Jezusa, aniołki, inne postacie. Obok późniejsze, plastikowe, tymczasowe obrzeża nagrobne. Ci, którzy zostają nad ziemią, muszą zadbać o pomnik, o nagrobek i wtedy splata się to, co niesamowite, z tym, co przyziemne, ludzkie. Chociaż wszystko to jest przyziemne. Przyziemne, podziemne i nadziemne. To właśnie język daje jakieś odpowiedzi. Tu potrzeba poezji, żeby odpowiedzieć.

MR: Czyli hierarchia społeczna świata żywych jest obecna również po śmierci, przynajmniej w formie fizykalnej?

ŁB: Zdecydowanie! Można się zakochać w pięknym fabrykancie albo w jego córce Mariannie, ale czy im się to spodoba, skoro są przyzwyczajeni do luksusów? Hierarchia obowiązuje, trudno nie zauważyć i nie zinterpretować, kto kim był przed śmiercią, albo i po śmierci, ponieważ niektóre nagrobki czy pomniki są duże i okazałe, a niektóre skromne. Widać to najwyraźniej w zetknięciu z bohaterami przeszłości, bohaterami historii Pabianic, z którymi spotykają się bohaterowie mojej książki.

MR: Można powiedzieć, że babcia, która jest – nie wiem, czy można użyć tego słowa – pariasem, bo pochodziła z biednej rodziny, po śmierci również nim pozostaje, dlatego też zadaje się z lepszymi zmarłymi, zakochuje się w fabrykancie, Erwinie Fulde. Ale zastanawia mnie jedno: czy nie uważasz, że babcia została poniekąd oszukana? Po pierwsze, przez swoją rodzinę, na nagrobku, bo nie wystawiono jej pięknego, a po drugie – przez Kościół. Jest osobą wierzącą, i to nie na pokaz, nie jest to jakiś obłudny katolicyzm. Czeka na księdza proboszcza, który przychodzi raz do roku, po kolędzie. A kiedy wreszcie przychodzi, to okazuje się, że nie tak to miało wyglądać.

ŁB: Tak, babcia została oszukana i przez Kościół, i przez facetów. Jest ufna, oddana wierze, wierna patriarchalnym regułom, ale z drugiej strony – podczas sceny na cmentarzu – nie ogląda się na męża, nie chce go z grobu wypuścić, tak samo prababcia. Jest więc w nich odrobina buntu, odrobina chociaż – gniewu i chęci „odbicia sobie” lat i w ziemi, i w małżeństwie, i w pracy. Potem babcia znowu zapomina, że powinna mężczyzn unikać – kocha Erwina Fulde, ale on ją zdradza…

MR: …wrócił do żonki.

ŁB: Wrócił do żonki!

MR: Ula z kolei chce znaleźć dom Fabiana, w którym, nieżyjącym przecież, zakochała się. Idzie na bogate osiedle, gdzie mieszkał, i okazuje się, że nie może tego domu odszukać, bo wszystkie domy wyglądają jednakowo, nie wiadomo, gdzie mieszkał Fabian. I pojawia się w jej głowie myśl, przewrotna, że powinno się dekorować domy po śmierci mieszkańca.

ŁB: No właśnie, jak na wesele. Na weselach są balony, to w tym przypadku mogłyby być, jak Ula mówi, narty. Narty powinni powiesić zamiast kości; narty, które powinny symbolizować kości. To dobre odwrócenie, jak sądzę.

MR: Skrzyżowane narty zamiast piszczeli? Tym bardziej, że Fabian był zapalonym narciarzem.

ŁB: Ula jest osobą, która wywraca tradycję przewrotnym, wywrotowym podejściem do świata i do języka. Ma świadomość, że mowa, którą się posługuje, to mowa męska, kościelna, kapitalistyczna. A może nie wie tego wszystkiego, ale po prostu przeczuwa, że takie „proste mówienie” nie pozwoli ukazać prawdy.

MR: Ula wywraca na nice ustalony porządek życia i śmierci, ale też, jak powiedziałeś, wywraca go językowo, bo w pewnym momencie zastanawia się, dlaczego mówi się czyściec, a nie „brudziec”.

ŁB: No właśnie, dlaczego? Jak zmarli przychodzą do niej w Wigilię – to ona ma problem, że w domu brudno, że ciemno, że wilgoć, że tapeta odchodzi. I zastanawia się, czemu nie powiedzieć „brudziec”. To żart z pojmowania świata przez Kościół – bo według Kościoła zmarli idą wyłącznie do czyśćca. A w moim świecie sobie wędrują, przemierzają świat wzdłuż i wszerz.

MR: Można by to szerzej interpretować. Nie chodzi o ich mieszkanie, chodzi o miejsce w rodzaju poczekalni dla dusz.

ŁB: Dom Uli to poczekalnia dla dusz, bieda z kolei to osobliwa łączniczka ze śmiercią.

MR: I z pewnością taka poczekalnia dla tych między światami znajduje się w podziemiach pabianickiego szpitala.

ŁB: O tak. Tam również.

MR: Dochodzi tam do najbardziej przejmującego, przerażającego i najbardziej tajemniczego spotkania. Oto mamy do czynienia z kimś w rodzaju Minotaura, który strzeże labiryntu, gdzie błądzą dusze, jak u Becketta. A może jest on kimś w rodzaju Charona, który ma przewieźć dusze na drugą stronę Styksu – czyli Pabianki?

ŁB: Jest Minotaur, postać odpowiedzialna za wprowadzanie mitu w przestrzeń Pabianic, ukryty przed światem – tak samo jak Pabianka, księżniczka w podziemiach; mieszka i przechodzi tunelem pod ulicą. W podziemiach szpitala mieszka dobry (albo zły) duch, który opiekuje się ciałami. W podziemiach splata się to, co zwierzęce, z tym, co ludzkie. To też nawiązanie do koncepcji, że ciało to coś, co nas łączy ze światem pozaludzkim, więc tam dochodzi do pojednania i do jakiejś radykalnej czułości wobec ciał i odchodzenia.

MR: Umieranie i czułość łączą się w postaci lalki, która jest martwa, ale dzieci, najczęściej dziewczynki, ożywiają ją, bawiąc się w mamę, tatę, w rodzinę. Tych lalek jest u ciebie sporo. Z jednej strony są to właśnie ci błądzący, martwi i niemartwi, ale nie zombie, bo przyjaźni.

ŁB: Lalki mnie fascynowały. Jest ich sporo także w moim tomiku poetyckim. Zawsze mnie zastanawiała scena u Prusa, w której Rzecki układa lalki. Ta scena wraca później jako coś większego, mikrostruktury powieściowe odbijają się w makrostrukturach. To, co przedstawione, wpływa na to, co współprzedstawione. Na początku mojej powieści można znaleźć krecią Barbie, Sonia się bawi lalkami. Potem lepi figurki, bawi się w akt stwarzania. A przecież są też inne lalki – dość powiedzieć o aniołkach z cmentarza – dzieciach.

MR: Mam wrażenie, że bohaterowie twojej powieści dużo rzeczy chcą ukryć, przede wszystkim swoją biedę, sytuację rodzinną. Wacia, którą syn regularnie bije, chce ukryć swój wstyd związany z wyglądem. Podobnie koleżanka gimnazjalna Uli, Klaudia, z dużą nadwagą. Z czasem sobie jakoś radzi, w odróżnieniu od księżniczki Pabianki… Pabianka to jest bardzo ciekawa postać. Byłem przekonany, że legendę o Pabiance wymyśliłeś, a…

ŁB: … no właśnie nie!

MR: Może właśnie dlatego Pabianice są, jakie są, skoro patronuje im brzydula?

ŁB: Pabianka to patronka Pabianic, straszna postać, która wyrasta również na patronkę powieści. Chcę zrozumieć Pabiankę. Jak musiała się czuć, będąc zamkniętą w tunelu – z powodu brzydoty? Jak plugawa dziewczyna czuje się w świecie, w którym to, co piękne, kojarzy się z tym, co dobre? Odwracam tę opowieść, chcę pokazać ogromne cierpienie potwora.

MR: Skoro mowa o Pabianicach, to jest w powieści jeszcze jedna postać: bohaterka filmu Cześć, Tereska.

ŁB: W Aleksandrze zawiera się smutna opowieść o Pabianicach, makabryczna opowieść. Trochę w niej czarnego humoru, ale nie wypada się śmiać, bo źle się kończy. To opowieść o niemożności ucieczki – z dzieciństwa i z miasta, niemożności zmiany.

MR: Od postaci Pabianki, poprzez kolejne pokolenia, opowieść zagarnia kolejne postaci kobiece. Mężczyzn w zasadzie nie ma, bo dziadek nie żyje, nie wiadomo gdzie jest ojciec. Jest co prawda brat, Daniel, ale jakby go nie było, gdyż funkcjonuje w rodzinie na specjalnych prawach, nic nie musi robić, bo jest mężczyzną. Patriarchalizm w tej rodzinie jest dziedziczny. Mieszczą się w nim liczni kochankowie mamy, wyjątkowo krótkotrwali. Właściwie z dwoma tylko możemy się dłużej zetknąć, a obaj są przedziwni. Pawełek i Mariusz. Wydaje się, że Pawełek przez moment przejmuje rolę ojcowską i zwłaszcza dla Daniela będzie wzorem ojca, ale i to się rozmywa. Nawet stereotypowo męska postać księdza tylko na chwilę przemyka, zaraz z tego świata ucieka. Tak naprawdę jedynymi postaciami męskimi są ojciec i syn Baranowscy. Piotr Baranowski – lekarz, kompletnie nieosiągalny dla bohaterek, bo jakby z wyższych sfer, a syn – martwy. Byłaby to w jakimś sensie opowieść o kryzysie męskości?

ŁB: Pawełek i Mariusz to tatusiowie na chwilę, tatkowie-nietatkowie, dorosłe dzieci, które chcą się uczepić matki Uli. Postacie zabawne i tragiczne, ale na pewno dobre, ciepłe. Pawełek to mieszkaniec pogranicza i marginesu: migotliwa postać, która nie może znaleźć sobie miejsca, a może wcale nie chce? Żyje w świecie swoich wyobrażeń, podobnie zresztą jak Ula. Przy tej rozmarzonej dwójce matka Uli jawi się jako kapłanka realizmu i trzeźwości. Choć i ona roi sobie, że Pawełek to dobry facet.

MR: Nie ma księdza, nie ma dziadka, nie ma ojca, nie ma tatusia… I co wielce symptomatyczne, nie ma też żadnej męskiej sympatii, nie ma chłopaka. Wszystkie koleżanki Uli mają chłopaków, zainteresowane są seksem, co normalne w tym wieku, oraz paleniem zioła i imprezami. Natomiast Ula ma kłopot z imprezą sylwestrową…

ŁB: …nie ma w co się ubrać.

MR: Jak Kopciuszek! Ten brak chłopaka jakoś mnie zastanawia. Ula zastępuje Erosa Tanatosem!

ŁB: Jako ukochana występuje tu Marianna, martwa, kamienna – i przede wszystkim to dziewczyna. Chłopaka nie ma. Z Marianną Ula się splata, w końcu miłość ich się spełnia – no i nie wiadomo, co na to powiedzieć.

MR: To nekrofilia.

ŁB: Może troszkę… Ale trzeba pamiętać, że to się dzieje w metaforze, a nie naprawdę! W metaforze i w toalecie. Podczas Wigilii większość rzeczy wraca na swoje miejsce. A czas to rolka papieru, szara i okrągła. Śmierci nie ma.

MR: Wiesz co? Nie chcę w ten sposób kończyć rozmowy, choć byłoby to efektowne. Pójdźmy w trochę inną stronę. Czy czujesz się głosem pokolenia?

ŁB: Trochę tak.

MR: Zdeprawowanego? Może inaczej: dziwacznego?

ŁB: Doświadczonego? To była jedna z motywacji do napisania tej książki: pokazać, jak myślą dziś młodzi.

Opracował Tomasz Cieślak


COPE
CC

Received: 2022-10-14. Accepted: 2022-10-30